Normalnie w niedzielne popołudnie, tak przed Mszą o 18:00, albo ląduję z książką albo ucinam sobie krótką drzemką. A czasami jedno i drugie. Tym razem, zachęcony wakacjami a przynaglony tym, że obiecałem spotkanie koledze z dawnych lat, „z piaskownicy”, ruszyłem do warszawskich Łazienek.
Ależ było pięknie! Ciepło. Kolorowo. Tłumnie. A ludzie też piękni,
uśmiechnięci, relaksujący się. Tempo spacerowe sprzyjało rozmowom. Nieśpiesznie
mijałem tłum czy też tłum się przesuwał. Łazienki pełne zieleni z biegającymi
między drzewami wiewiórkami oraz ganiającymi je dziećmi to naprawdę przyjemny
widok. I świetnie miejsce na taki dwu godzinny spacer. Lepsze to, niż siedzieć
gdzieś znowu przy kawie. Już nie pamiętam kiedy ostatnio tam byłem, chociaż
dojazd zajął mi 15 minut…
Wrażenie zrobiła też, jak zawsze, Warszawa. Schludna, czysta,
zadbana, remontująca się. Takie fajne to miasto… z chodnikami, skwerami,
ścieżkami… Czy czegoś jeszcze tu brakuje? Naprawdę robi to wrażenie.
Wspominaliśmy z kolegą czasy „naszych” placów zabaw i boisk, ostatnie lata
komuny w Polsce. Ależ się pozmieniało! Teraz wszystko wygląda tu jak z bajki!
Gdybym tu zakończył, byłoby tylko „słodko”. A jest „słodko
gorzko”. Gorzka jest nagość na ulicach. Te wszystkie tatuaże, kolczyki i
bezwstydność. Gorzkie są wulgaryzmy, chyba niestety już powszechne. Gorzkie
jest to, że Pan Bóg w tym „idealnym” świecie, jest jakby niepotrzebny.
I tak, potencjalnie piękny, relaksujący i niegroźny spacer
pozostawia, delikatnie mówiąc, mieszane uczucia. Ciekawe tylko, czy inni mają
tak samo czy też takich boomerów jak ja jest więcej?