Z narzekaniem na katechizację trzeba będzie jeszcze chwilę zaczekać (ale jak znam siebie, to nie za długo). Wszystko za sprawą rodziny Ulmów. No cóż, świętość to świętość, nie ma żartów.
Jak mawiał ksiądz
Kaczkowski: „nawet największe ogry słuchały.” Tak właśnie było na WSZYSTKICH
lekcjach a prowadzę je w siedmiu różnych klasach. Nie robiliśmy też niczego wielkiego, ot, zadałem parę pytań,
przeczytaliśmy jakieś artykuły opisujące to co wydarzyło się w Markowej a
dzieciaki w skupieniu czytały, notowały i komentowały te wydarzenia.
Niby opisuję to
tak, jak w szkole być powinno, czy też myślimy sobie, że jest na co dzień, ale
nic bardziej mylnego. Dużo częściej lekcje stanowią pole walki o zachowanie
podstawowej dyscypliny i przeprowadzenie czegokolwiek a tu nagle… takie
skupienie… i chęć współpracy. Szok.
Jasne, że można
powiedzieć, że ciekawa lekcja, to i zachowanie uczniów lepsze, ale czy takie
myślenie to nie samobój? Czy nauczyciel ma robić CIEKAWE lekcje? A co jeśli
temat jest mniej ciekawy? To już wolno nie słuchać? Odnoszę wrażenie, że jest
takie przyzwolenie, ale to temat na inny wpis.
Uczennica siódmej
klasy tak „wkręciła się” w temat, że sama w domu doczytywała to co znalazła w
necie, później oglądała coś na ten temat razem z tatą i mówiła o tym w
klasie. Naprawdę, normalnie to się nie
zdarza. Moc świadectwa rodziny Józefa i Wiktorii oraz ich dzieci porusza ludzi
tu i teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz