Czerwiec, cieplutko, ładna pogoda, nie chce się siedzieć w szkole. Tym bardziej, że oceny już wystawione… Frekwencja w szkole też nienajlepsza. No więc, o ile się tylko da, idziemy na boisko. Tym bardziej, że w warszawskiej szkole religia jest zawsze albo pierwsza albo ostatnia – a zmuś dzieciaki, żeby pod koniec roku uczyły się siedząc w klasie… Nobla dla tego, któremu się to uda!
Ale ja nie o tym… Wróćmy na boisko. Tego dnia wyszło na dwór
przynajmniej kilka klas. Jednocześnie. Tu starszaki na boisku, tu maluchy na
placu zabaw a pomiędzy cała reszta – prawdziwa mieszanka. Słychać głosy, ale
tak naprawdę nie wiadomo, kto co mówi. Harmider dochodzi zewsząd. Stoję przy
boisku, spoglądam sobie na meczyk i nagle słyszę… „On mu **** w ****, ****,
zobacz, *****, *****” Zamurowało mnie. Rozglądam się, ale przecież tu wszyscy w
koło piszczą, śmieją się, wołają do siebie…
Czy to możliwe, że to oni? Podchodzę do grupki chłopców bawiącej
się jakimiś patykami, liśćmi czy ślimakami. Pytam „Kto Was tak nauczył?”.
Dzieci odpowiadają, pokazując na kolegę: „on!”. A z której jesteście klasy? „Z
drugiej a”.
Mocno się zdziwiłem. A w zasadzie to naprawdę zszokowałem. To nie
jest tak, że małe dzieci mówią „dupa” i zaczynają chichotać. Tu poszło na
maksa. Chyba nawet niewielu dorosłych tak się wypowiada. Zmartwiło mnie to.
Zapytałem więc w każdej klasie, którą uczę: „Jak myślicie, skąd w
szkole biorą się wulgaryzmy?”. I, jak przystało na boomera, myślałem, że chórem
padnie jedyna słuszna odpowiedź: „z internetu”, z tego źródła wszelkiego zła…
Jakże się zdziwiłem, gdy w każdej klasie (uczę osiem klas) odpowiedź nr 1 to:
„od rodziców”. Tu już zabrakło mi argumentów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz