Chyba jednak nie. A po zastanowieniu: z całą pewnością NIE.
Było tak: pierwsza sobota miesiąca, a więc odwiedziny chorych z
Komunią Świętą. Mówiąc szczerze, pogoda nie zachęcała, lipcowy dzień, gorąco od
samego siedzenia a tu trzeba ruszyć w sutannie, komży z bursą i stułą… no ale
cóż począć, trzeba iść. Czekam na jakąś letnią wersję sutanny 😊 Spacer po
warszawskim osiedlu zajmuje około trzech godzin.
”Spacer” to oczywiście pewien skrót myślowy. Spotkania z chorymi
to zawsze wyzwanie… ktoś jest udręczony, ktoś smutny, ktoś bezradny… widzę
jednak, że najgorsza w tym wszystkim jest samotność… ale o tym, w następnym
wpisie. Już idę do „podobnej sprawy”.
W drodze powrotnej do parafii, zobaczyłem, że z naprzeciwka idą
cztery bardzo elegancko ubrane osoby. Zainteresowały się mną. Było już widać
kościół, więc odruchowo pomyślałem, że może z niego wracają, może państwo
chcieli do kancelarii czy coś… ale zaraz, przecież nie było żadnego chrztu czy
innej uroczystości. Kiedy się mijaliśmy, zobaczyłem, że są jakby lekko
zmieszani… jeden z panów (a było ich dwóch i dwie panie) powiedział „w sumie
chodzimy w podobnej sprawie” i jakoś tak się zaśmiał. Chyba.
Zorientowałem się, że to świadkowie. I jak to zazwyczaj bywa,
najlepsze riposty przyszły mi do głowy, jak już się na dobre minęliśmy.
Pomyślałem sobie bowiem, że my przecież chodziliśmy po osiedlu w całkowicie,
totalnie, absolutnie odmiennych sprawach.
Ja wierzę w to, że w tej małej „torebce” zaniosłem „moim” chorym
Syna Bożego. Państwo, zdaje się, nie podzielają wiary w Niego… Cieszyłem się
tylko z tego, że nie było między nami żadnego nawracania się argumentami, bo
tak się po prostu nie da… Zresztą, nawet gdyby zaczęli, z pewnością bym to
zakończył. Bardzo się cieszyłem również z tego, że moi parafianie, ci wierzący
i nie, mieli również okazję widzieć tego dnia chodzącego po osiedlu księdza, a
nie tylko tych, którzy chodzili w „podobnej sprawie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz